„Ona”
Karolina Pożoga,
reż. Alicja Wróbel

6 lipca, 2023
 · 
3 min read
Featured Image

Karolina Pożoga w monodramie „Ona” (na podstawie dramatu „Kobieta i życie” Maliny Prześlugi),
w reżyserii Alicji Wróbel mierzy się z bardzo trudnym tematem - kobiecości we współczesnym świecie.
“Ja nie chcę tu być” - od tych słów zaczyna się ten bolesny spektakl. Bohaterka nie zgadza się na narzucane jej pojmowanie roli kobiety w społeczeństwie, ma dosyć siedzenia cicho i spełniania oczekiwań mężczyzn. Nie może znieść, że wszyscy postrzegają ją przez pryzmat jej ciała, seksualizują ją, odczłowieczają, traktują przedmiotowo. I to w młodym wieku, w którym pewnie nie zdążyła jeszcze w tym ciele dobrze się zaaklimatyzować, zaakceptować. Wtłoczona w sztywne ramy, musi żyć w świecie,
który jej nie akceptuje taką, jaka jest i zmusza ją do bycia taką, jaką nie chce być.
To bardzo złożony problem nieobcy na pewno wielu kobietom.

Kolejnym problem, jaki porusza przedstawienie jest miłość. A raczej młodzieńcze oczekiwania wobec niej kontra brutalna rzeczywistość. Nagle, okazuje się, że motyle w brzuchu zastępuje chrapliwe sapanie
w ucho podczas zbliżenia i cała magia i piękno chwili zostaje odarte z jakiegoś sacrum,
stając się wyłącznie brudnym aktem cielesnym i to jeszcze do tego niechcianym.
Kwestia przyzwolenia jest niezwykle istotna i na szczęście, coraz częściej obecna w publicznej dyskusji. Gdy jej zabraknie, pojawia się przemoc i coś, co powinno być przyjemnością - zamienia w się traumatyczne przeżycie, wpływające mocno na psychikę, rzutując na całe późniejsze życie.

Bunt, jaki aktorka prezentuje jest niewątpliwie słuszny i bardzo osobisty, jednak środki, jakich użyto
w spektaklu sprawiają, że widz czuje się zakrzyczany. Jakby nagle stał się antagonistą, a protest kierowany ze sceny był przeciwko niemu. Całe przedstawienie jest zbyt “świeże”, brzmi jak jedna wielka otwarta rana, być może jeszcze rozdrapywana w trakcie - takie zupełne odsłonięcie żywych emocji sprawia,
że widz czuje się skrępowany i przechodzi w defensywę. Bo jeśli aktorka przeżywa je wszystkie naraz,
nie ma na nie miejsca u obserwujących. 

Szokująca jest także zmiana w trakcie - Karolina Pożoga nagle wręcz odrzuca swoją postać, ociera łzy
i zamienia się w sypiącą ironią szyderczynię. Siada na scenie, śpiewa “piosenkę o miłości”, mówi wprost
do widowni i nie wiadomo, czy dalej gra, czy właśnie pokazuje nam siebie. Na omówieniu z jurorami Festiwalu “Sam na scenie” była też mowa o jakimś “poszatkowaniu”, rozczłonkowaniu tego spektaklu
na etiudy - przydałoby się, żeby wątki lepiej łączyły się w całość. 

Aktorka na scenie ma także do dyspozycji tylko małe ukulele i płaszcz. W pierwszej części spektaklu korzysta z nich w ciekawy sposób, np. ubiera w niego instrument itd. Chociaż chyba najciekawszym zabiegiem, który pokazuje nam swego rodzaju tragiczną pętlę, w jakiej znajdują się kobiety,
jest fragment przemówienia polityka z opcji konserwatywnej komentującego rolę kobiety w rodzinie. Zapętlony moment, w którym mówi, że “nawet dziki to wiedzą”, powtarzany w kółko w pewnym momencie traci nawet swoje pierwotne znaczenie i staje się hałasem, kakofonią zniewolenia i symbolem ucisku, w którym żyje bohaterka. Czy się zgadzamy z tym czy nie, to bardzo mocno obrazuje przekaz
i zostaje z widzem na długo.

Autor: Krzysztof Petkowicz

Fot: Marharyta Chemych

Comments

No Comments.

Leave a replyReply to

INSTAGRAM

JESTEŚ ZAINTERESOWANY WSPÓŁPRACĄ?

PROO_zestawienie_1_ACHROMATYCZNE_W_INWERSJI