“Zastanawialiście się kiedyś, jak to będzie, kiedy was już nie będzie?” - zapytał pan wyglądający zza wieszaka pełnego ubrań i rozpoczął się spektakl. Przed widownią stanął mały chłopiec, w ciele dorosłego aktora i przedstawił się, opisując też sytuację rodzinną. Mama jest, taty nie ma. Mama jest rozgoryczona
i wściekła, a dziecko, tak jak potrafi, dorysowuje historię, że jego nieobecny ojciec jest… piratem.
Pierwsza scena, poza tym jednym uderzającym jak obuchem zdaniem, zaczyna się urokliwie,
rozczulająco - ot, kolejny spektakl będący lekkostrawnym dla dzieci. Chwilę później dorosłego widza przybija świadomość, że pod niewinnością dziecięcej perspektywy chowają się ogromnie trudne realia świata małego chłopca. Dla dzieci ten spektakl jest przyjemny, ciągle zbierający odwagę tym chaotycznym tańcem scenografii i ponad pięćdziesięcioma bohaterami zamkniętych w ciałach 5 aktorów. Dla dorosłych, niemal rozrywająca jest wizja jak wielką gimnastyką mentalną musi wykazać się dziecko, by taki dramat… jakoś przeżyć. Właśnie - przeżyć.
Niezwykle subtelną, aczkolwiek wymowną, klamrą jest śmierć. Spektakl rozpoczyna się tym trudnym pytaniem, które na samym początku zaskakuje - kto zadaje dzieciom tak trudne pytania?
Później ten pierwotny dysonans gubi się pod masą traum i trudnych tematów, przed którymi dzieci chciałoby się uchronić. Nie jest to oczywiście możliwe. Dziecko kiedyś staje się dorosłym,
a świat dorosłych jest trudny. Oswojenie się z tymi trudami musi nastąpić prędzej czy później,
najtrudniej gdy dziecko samo musi przez ten proces przejść. Tak się dzieje z głównym bohaterem,
który na końcu swojej życiowej wędrówki spotyka śmierć. Można by poddać w wątpliwość, czy takie tematy przystoi poruszać w spektaklu dla dzieci. Niemniej, nawet sam spektakl w sobie ujmuje,
że jest ona nie do uniknięcia. Nie ukazuje jej w sposób szekspirowsko dramatyczny, a raczej tak naturalnie,
że staje się aż bagatelna. Ot co, śmierć jest i co z tego. Co też się ceni, nie zakończono banalną puentą,
że spieszmy się kochać ludzi. Tragedii nie było. Była prosta i zwyczajna prawda o życiu. Tak postawiona sprawa śmierci ją przybliża i upraszcza, odbierając jej bycie przerażającą i trudną. Być może nie tylko dla dzieci taka perspektywa jest pomocna.
Tą ciężką warstwę merytoryczną otulają jednak figlarne i lekkie aspekty techniczne, cechujące się też zaskakującą plastycznością. Tekst napisany przez Martę Guśniowską (adaptacja: Daniel Adamczyk) bawi się każdą metaforą i związkiem frazeologicznym niczym profesjonalny żongler, wytrącając widzowi co chwilę podejrzenia względem tego jak zakończy się dane zdanie - jaki nowy sens odnajdzie znów bohater (przykładowo: Las został poproszony o przejście przez niego, ale był zbyt ciemny i nie zrozumiał o co chodzi). Odzwierciedla to tym samym właśnie ową dziecięcą gimnastykę mentalną, ale też elastyczność młodych głów, które skupione na przeżyciu wszystko odbiją jak niewinne, krzywe zwierciadło,
by świat mógł znów być bajkowy, bezpieczny i czuły. Czytelnia Dramatu często wykorzystuje ograniczoną scenografię, niemniej jest ona znaczeniowo i symbolicznie recyklingowana. Co chwilę przypisywane jej są nowe znaczenia - szkolna ławka jest szkolną ławką, ale za chwilę staje się łódką z cykorii, a może nawet
i promem. Zmusza to widza do uruchomienia wyobraźni, ale ten przymus jest przyjemny, jak wspomnienie zabawy w przedszkolu.
Gra aktorska również jest pełna plastyki, gra ciałem i głosem charakterystycznie dość przerysowana,
jak to w teatrze dla dzieci. Nawet ta infantylność intonacyjna dokłada się do dysonansu merytoryczno-symbolicznego. Na scenie jest dramat, przybrany urokliwością tanecznych skoków, przejaskrawieniem głosów i bajecznych opisów abstrakcyjnych wydarzeń. Wspomniane ponad 50 ról przypisanych 5 aktorom także wymagało plastyczności. Zadanie to było niewątpliwie trudne, jednak ze względu na ilość postaci, wiele z nich pojawiało się i znikało, zarówno ze sceny, jak i z pamięci. Niektóre z nich, pomimo ich krótkiej żywotności, wprowadzały odpowiednią dawkę ciężaru scenicznego, którego czasami, w tym kalejdoskopie postaci, zdarzeń i światła, mogło brakować. Z obsady wyróżniali się Kacper Kubiec, który gra główną rolę, oraz Jarosław Tomica, który wcielił się w wiele ról, między innymi w ojca tytułowego bohatera.
Kubiec stworzył swoisty gradient między dziecięco-egzaltowanym początkiem spektaklu,
a spokojnie dojrzałym ostatnim monologiem, w którym czuć było ciężar przeżyć, doświadczeń i całej podróży od dzieciństwa przez dorosłość, aż do swojej śmierci. Miał też trudne zadanie, gdyż cały spektakl był prowadzony przez jego narrację, więc de facto - właśnie on, jego ton głosu, mimika czy ekspresja dyktowały ton spektaklu. Tomica, jak zwykle wykazał się swoim kunsztem aktorskim i oglądanie jego wielobarwności na scenie było czystą przyjemnością. Rozpiętość tonalna jego gry aktorskiej sprawiła,
że każda postać była unikatowa. Zwłaszcza wspomniana rola ojca, która kontrastowała z poprzednimi groteskowym bohaterami i swoją powagą wychodziła poza sferę spektaklu dla dzieci, czyniąc tym samym ową sztukę jeszcze bardziej zróżnicowaną.
Spektakl jest dynamiczny, wielobarwny, może trochę przesycony ilością składowych, niemniej jest,
mówiąc wprost - czytelny. Zabiegi prowizoryczne, jak użycie latarek w celach estetycznych, czy te ciągłe przebieranki, sugerują klimat akademii szkolnej. Realizowane jest to jednak przez grupę wykazującą się profesjonalizmem, kreatywnością i dużą dbałością o szczegóły, dlatego spektaklu nie odbiera się jako naiwnego. Nie można pominąć w tym wszystkim wkładu reżysera, który zebrał tak wieloskładnikowy spektakl i stworzył z niego coś, co bawi, intryguje, zachwyca, nawet poucza, ale przede wszystkim porusza. Spektakle dla dzieci są trudne. Odnalezienie balansu między infantylnością a moralizatorstwem,
płytkością merytoryczną a ciężarem tematycznym, także jest trudne. A stworzenie takiej produkcji,
która jeszcze ma potencjał poruszyć dorosłego? To już sztuka. Tak jak Ony…
Autor: Paulina Okoń
No Comments.